niedziela, 10 kwietnia 2016

blumin. -> sewing with love.

Na takie chwile warto czekać. Cierpliwość, pracowitość i ciągła chęć doskonalenia się pozwoliła mi na to co dzieje się obecnie w moim życiu. Potrzebowałam sporo czasu, oj sporo, aby wziąć się za siebie i zdyscyplinować. Kiełki mojej pracy zaczęły się tworzyć dawno temu w mojej głowie. Nie sztuka jest jednak coś zaprojektować w głowie, sztuką dopiero jest zrealizować ten projekt i go zaprezentować światu. Nie ma co tu dużo pisać - szycie, bo z nim wiąże się ten post oraz to co chce Wam przekazać, było w moim życiu obecne od najmłodszych lat. Skoro babcia, mama, ciocie miały z tym wiele wspólnego - to jak można nie czuć tego czegoś. Chyba się nie da. Jest to we mnie. Od najmłodszych lat byłam uczona dziergania, robienia na drutach, wyszywania, aż w końcu dostałam przysłowiowego kopa w tyłek i kupiłam pierwszego Singera. Jak to nie zabrzmi, był on moim pierwszym współlokatorem, kiedy zamieszkałam sama w kawalerce. Stał się on moim bliskim przyjacielem i powodował, że nie wariowałam pośród 4 ścian. Na szczęście, życie zgotowało mi jeszcze dodatkowy plan - dorobiłam się nowej przyjaciółki dla Singera, a dla siebie drugiej połówki.

Do sedna.. zapraszam na instagrama -> blumin., gdzie projekty powstają z miłości do szycia.



Pozdrawiam,
Paula

niedziela, 13 marca 2016

slowly day.

ojj tak. potrzebowałam takiego weekendu. Po całym szalonym tygodniu pracy za granicą i przygotowywaniem się do audytu zagranicznego, czas na słodkie lenistwo. Oj słodkie. Jedni lubią reset alkoholowy, ja lubię reset w stylu "piżama party" cały weekend. Mam dobrą muzykę, ciepłą kołderkę, widok przez okno, który przekonuje mnie, że to dobra decyzja pozostać dzisiaj w domku oraz same dobre i zdrowe pyszności. Poza tym nie dzielę mojej piżamowej atmosfery sama, zatem czego chcieć więcej?! Chwilo trwaj, a my byczymy się dalej, a co!O!

Wspomnianą pysznością są m.in... deserki owocowe z budyniem waniliowym. Budyń waniliowy odkryłam z ok. 6 lat temu i nieustannie go robię, bo jest po prostu pyszny. Robienie go od podstaw nie zajmuje sporo czasu, a daje niesamowity efekt kiedy stosujemy go do tart czy deserów owocowych.


Przepis na budyń waniliowy:
0,5 szklanki cukru pudru
0.5 szklanki mąki
0.5 litra mleka (ja stosuje 2.0%)
2 żółtka
1 laska wanilii
125 g masła

Żółtko, mąkę, cukier puder i 3/4 szklanki mleka mieszamy.
W rondelku gotujemy na małym ogniu masło, resztę mleka, laskę wanilii. Przekładamy złączone składniki do rondelka cały czas mieszając. Mieszamy budyń do czasu jak będzie gęsty.

Przelewamy do miseczek i ozdabiamy owocami wg uznania i gotowe. Smaczności!

Pozdrawiam,
Paula

poniedziałek, 29 lutego 2016

Minty homie story. Part 1.

Fajnie jest marzyć. Jeszcze lepiej jest spełniać swoje marzenia. Nie zawsze to jednak idzie w parze. Ale niekiedy udaje się. Dlatego warto wierzyć, że marzenia się spełnią. Takie, które kiełkują głęboko w nas. Podlewając je kropelkami nadziei, wiary, cierpliwości i ogromem pracy, mogą się przebić i ujrzeć światło dzienne. Tak to bywa. Kiełkują. Naprawdę! Ja dziś czuje na własnej skórze jak to jest planować własną przestrzeń. Aż ciężko mi w to uwierzyć, że się udało. Ale jakby się udać nie miało, skoro włożyłam w realizacje tego ogrom pracy, motywacji, poświęcenia, samorealizacji i wytrwałości. Mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć "I've done it." Teraz pozostaje druga cześć marzenia i ogrom pracy i staranności, żeby tak zrobić, żeby było stać mnie na moje kolejne marzenia. Druga cześć chyba ta najciekawsza, na która czekałam tyle lat - urządzenie własnego M. Niesamowite uczucie. I pomimo, że to uczucie przeplata zwątpienie we własne możliwości finansowe i walkę o to, że tak "bardzo tego pragnę", to muszę znaleźć kompromis. Nie wierze, że to mówię, ale użyje słów mojego ukochanego Daddy, którego słowa najczęsciej kierowane w moim kierunku to: "ze spokojem", "nie wszystko naraz". Życie mnie nauczyło, że nie dostaje od niego odrazu to co chce, i nie wiem jak bardzo bym wyciągała ręce do góry, bez ciężkiej pracy i wiary, nie ma rezultatów.

Ale koniec ze złotymi myślami. Teraz skupiam się na wystroju. Czyli na pierwszy plan idzie co... moja oaza czyli kuchniaaaa. Kuchnia wyspa, o której marzyłam od wielu, oj wielu lat. Chcę, aby była lekka, świeża, po prostu piękna dla mnie. W końcu będę spędzać w niej sporo czasu.
Głównymi kolorami rządzącymi w kuchni będzie biel, szarość, drewno i oczywiście moja ukochana mięta. Będzie również miejsce na ściankę z farby kredowej, która będzie nadawać charakter i będzie odzwierciedlać moje zamiłowanie do pozostawiania liścików po wyjściu do pracy.
Nie ma co więcej pisać. Wrzucam moje inspiracje, które mam nadzieję, zagoszczą w moim mieszkanku.









Źródło: google images/inspirations/mint/smeg/kitchen/chalkboard/bloomingville

Miętowe akcenty jak lodówka Smeg <3, czy Kitchen Aid, są moim głównym must have i nie wiem jak długo na nie będę odkładać pieniążki i czekać..ale poczekam, bo wiem, że i kiedyś się uda...bo przecież warto spełniać marzenia...a marzenia to coś pięknego. Coś co należy tylko do nas samych! I nikt nam nie zabierze prawa do marzeń, bo dzięki nim nasze życie jest pełniejsze i piękniejsze.

dobrej nocy,
Paula

niedziela, 17 stycznia 2016

kajmakowe love.

Ponad pół roku minęło jak jeden dzień. Nie bez powodu się mówi, że dobre dni trzeba zapamiętać, ponieważ mijają bardzo szybko, a tylko te gorsze dni ciągną się w nieskończoność paraliżując nasze życie. Moje życie nie jest sparaliżowane. Jest dobre. I tak już od roku, bo 2 dni temu minął właśnie rok. Życie uczy i weryfikuje nas samych. Nasze charaktery. Mnie na pewno ostatnie lata nauczyły wiele i chyba muszę przyznać, że szczęście zaczyna się od nas samych. Jeśli umiemy poszukać szczęścia w sobie i jest nam dobrze z tego co mamy, co osiągnęliśmy, co zbudowaliśmy, to jest naprawdę dobrze. Grunt to umieć doceniać to co się ma. Nie wyciągając rąk z okrzykiem "chcę jeszcze więcej!to nie wystarcza!". Spokojnie. Doceń to co masz, a potem pozwól, żeby czas pokazywał nowe cele i je realizował.

Tymczasem żyje z dnia na dzień. Otaczając się tym co uwielbiam, co zapewnia spokój wewnętrzny. Pichceniem i szyciem. Szyciem, które krok po kroku idzie coraz lepiej. Szycie, które pochłania sporo czasu, dlatego tak ciężko niekiedy się za nie zabrać, bo zanim rozpakuje dwie maszyny, zrobię wykroje i rozłożę cały asortyment to mija sporo czasu. Ale właśnie tak to jest. Idzie to wolno, ale na spokojnie. Czekam na mój własny "workshop", gdzie od samego wejścia będzie witać potencjalnych klientów kłębkami nici, materiałami, porozrzucanymi półpergaminami oraz oczywiście zapachem dobrej kawy czy herbaty i ciachem.

Dziś na życzenie jednego Łasucha upichciłam swoją pierwszą tartę kajmakowa z orzechami. 


Nie ukrywam, że poszłam na łatwiznę, ponieważ inspiracja zrobienia tarty była gotowa masa kajmakowa, którą kupiliśmy w Biedronce. Zatem zrobiłam spód, nałożyłam masę na spód i posypałam drobnymi orzechami i taadaam gotowa.

Spód na kruche ciacho:
1 i 3/4 mąki pszennej
3 łyżki cukru
0.5 łyżeczki soli
2 żółtka
5 łyżek zimnej wody

Wszystko łączymy razem i ugniatamy ręką. Jeśli ciacho jest nadal suche, dodać wody. Uformować w kulkę i włożyć do lodówki na 1h. Następnie wyłożyć, rozwałkować i włożyć na formę od tarty. Ponakłuwać widelcem i piec przez około 15 min w temp. 200 st.C. Ważne żeby ciasto się zarumieniło.

Jak zwykle w moim przypadku okazało się, że ciasta zrobiłam za dużo. Nie chciałam żeby się zmarnowało, bo w końcu ugniatanie ciasta to nie lada wysiłek, zatem pomyślałam, żeby zrobić ciastka kruche. 


Pozdrawiam ciepło,
Paula